„Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat wykroczy przeciwko mnie? Czy aż siedem razy?” Jezus mu odrzekł: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy.” (Mt 18, 21-22). Padająca w tym fragmencie siódemka oznacza pełnię. A zatem mamy przebaczać tyle razy, ile będzie konieczne. Czasem jednak przebaczenie wydaje nam się zbyt trudne, bo nie potrafimy zapomnieć.
Tymczasem tutaj wcale nie chodzi to, żeby zapomnieć. Dzisiaj wmawia się nam konieczność ucieczki od negatywnych emocji, takich jak ból. W rzeczywistości ominięcie fazy przeżywania bólu i wyparcie z pamięci jakiegoś wydarzenia może doprowadzić do sytuacji, w której skumulowana emocja powróci ze zdwojoną siłą. Czasami staramy się też zatuszować ją przed samym sobą, co tylko utrudnia proces przebaczenia. Nie oznacza to jednak, że mamy go w sobie pielęgnować, bo uniemożliwi nam to tylko podjęcie kolejnego kroku.
Psychologia mówi nam, że zanim przebaczymy komuś (bądź sobie, co jest zdecydowanie trudniejsze), druga strona musi być świadoma krzywdy, jaką nam wyrządziła.Dopiero wtedy może wziąć odpowiedzialność za to, co się stało i przeprosić.
Przebaczenie jest zatem procesem, który nie ma nic wspólnego z zapomnieniem. Procesem, który uzdrawia relacje międzyludzkie i osoby je tworzące.
No właśnie, osoby. Czy bez chęci drugiej osoby nie jestem w stanie wybaczyć? Moim zdaniem jestem, co więcej: powinienem. Dlaczego? Dla mnie pierwsza odpowiedź brzmi: bo Jezus tak mówił. A poza tym nie uzyskasz spokoju serca, dopóki nie przebaczysz i nie dasz drugiej szansy. Nawet siedemdziesiąt siedem razy.